niedziela, 29 stycznia 2017

Rowerowe wspomnienia cz.2


Cześć,

Kolejny wpis, kolejne wspomnienia, na koniec ostatniego weekendu Stycznia chciałbym się z wami podzielić dalszymi przygodami jakie mnie spotkały kilka lat temu w dobie mojej szczytowej formy w jeździe na rowerze.

Jak pamiętacie ostatni wpis zakończyłem tymi słowami: " Tylko w 2011 roku przejechałem blisko 2500-3000. Nie pamiętam dokładnie, natomiast rok później było". Prawda jest taka, 2012 rok zaliczam do najbardziej najdłuższego dystansu jakikolwiek zrobiłem przez rok. Mowa tutaj o prawie 5000 km, a dokładniej 4750. Jak to możliwe? Może ty jeżdżąc samochodem przejeżdżasz mniej km ode mnie? Skąd aż tyle km przejechałem przez 12 miesięcy. Już wiecie, że byłem w stanie objechać Tatry na rowerze, że lubiłem pokonywać bardzo długie dystanse, które nieraz przekraczały moje możliwości. Myślicie, że na tym poprzestałem? Otóż wiadomo, sezon się skończył przyszła zima, rower poszedł w odstawkę na kilka miesięcy, a początkiem ferii, gdy tylko zrobiła się dodatnia temperatura, Mateusz wyciągnął swoje czerwone ferrari i znów zaczął jeździć po ulicach Zakopanego. 

Chciałbym przytoczyć pewną historię, właściwie wspomnienie z dnia z 16 czerwca 2012 roku. 

Zanim doszło do mojego najbardziej szalonego wyczynu zachodziłem w głowę jak przejechać granicę 200 km. Gdzie się udać,jaką zrobić pętlę. Pomysłów było kilka, ale jeden bardzo przykuł mi uwagę. Zakopiankę praktycznie każdy zna. Jeżeli nie samochodem, autobusem, to pociągiem do Krakowa można spokojnie dojechać, ale rowerem? Tak. Wybrałem trasę Zakopane - Kraków - Zakopane. Chcecie się przekonać jak to wyglądało? Zapraszam do przeczytania poniższego opowiadania z tej niecodziennej eskapady.

Sobota
16.06.2012

Był wczesny ranek. Na dworze temperatura nie przekraczała 10 stopni. Wstałem wypoczęty, pełny nadziei, że mój wyczyn zostanie na długo w pamięci. Poprzedniego wieczoru kilka razy sprawdzałem swoją trasę na Google Maps. Zjadłem śniadanie, czyli znowu moje ukochane paliwo w postaci czekoladowego shake-a, dwa banany i batona. Był czerwiec więc przed 5 nad ranem już było jasno. Ruch na Zakopiance był nie wielki. Jechałem bardzo odprężony. Nawet pierwsze 40-50 km przejechałem w godzinkę więc prędkość się sprawdzała, no ale pamiętajmy, że było z górki. 

W miejscowości Skawa (koło Chabówki) przy kościele był rozjazd. Stałem tam chyba z 5-10 minut zastanawiając się gdzie pojechać. Przecież mapę miałem w głowie więc co mogło pójść nie tak. Otóż pojechałem w złą stronę i dojechałem do Spytkowic. De facto zamiast jechać na północ, to ja zacząłem jakby się cofać bardziej na południe. Gdzieś były jakieś stare drogowskazy do miejscowości Jordanów. Jednakże droga...a właściwie coś co było można nazwać drogą nie była dla mnie zbyt przyjazna. Na całą szerokość rozciągała się kałuża jak przez nią przejechać? Najlepiej środkiem, bardzo mądrze, przyznam że trochę zrobiło mi się mokro przez moment, ale prawie letnie promienie słoneczne momentalnie mnie osuszyły. Przez pustkowia, pola dojechałem do lokalnej drogi, uradowany przejechałem przez przejazd kolejowy w Jordanowie. 

W centrum miasta myślałem czy nie wrócić się do Skomielnej Białej i dalej jechać Zakopianką w kierunku Myślenic i Krakowa. Z drugiej zaś strony był sobotni ranek, a pchać się rowerem na jedną z najbardziej ruchliwych dróg w Małopolsce nie był za bardzo w moim guście. Postanowiłem objechać Zakopiankę przez Tokarnię. Było super, droga wiodła w dół, nie było jakiś wzniesień. 

W końcu dotarłem do odcinka trasy S7 z miejscowości Lubień do Myślenic, ale wiadomo że rowery nie mogą poruszać się drogą ekspresową. Musiałem skorzystać z starej Zakopianki. Nie wiem czy pamiętacie, ale zanim powstała nowa droga, wszystkie przygraniczne miejscowości tętniły życiem. Zajazdy, restauracje, pensjonaty itd. Klientów było mnóstwo. Jednakże kiedy powstała droga ekspresowa większość tych przedsiębiorstw upadło z powodu braku zainteresowania. 

Po za tym kto teraz będzie specjalnie zjeżdżał z głównej trasy do knajpy skoro myśli, że przecież dojedzie do samego Zakopanego i tam spożyje swój posiłek. Wracając do głównego wątku minąłem tablicę z odległościami do miejscowości. Pamiętam Zakopane 69 km podczas gdy mój licznik pokazywał już prawie 90. Więc było wyraźnie widać, że przejechałem zbyt za dużo. 

Odcinek trasy S7 kończy się w Myślenicach, dalej do samego Krakowa prowadzi dwupasmowa droga szybkiego ruchu z ograniczeniami prędkości do 70 oraz 50 km/h. Godziny szczytu na Zakopiance, samochody ciężarowe i inne, a ja jadę 10 km/h poboczem. Każde przejechanie ciężarówki powodował podmuch wiatru co było nieco niekomfortowe. Pokonując wzniesienia, łuki, ku moim oczom okazała się bardzo długa prosta...tak po miejscowości Libertów rozpoczął się Kraków. 

Pierwotnie zakładałem dojechać pod Kościół Mariacki i tam zrobić pamiątkowe zdjęcia. Teraz jednak meta czekała na mnie przy Rondzie Matecznego, czyli stacja BP oraz McDonald's
Dojeżdżając do początku Ul. Zakopiańskiej poczułem ulgę, zjadłem sobie lody, ale chwila moment. 

Teraz pewnie uznacie mnie za nieodpowiedzialnego. Nie powiedziałem swojej mamie dokąd jadę. Ba wgl jej nie powiedziałem, że gdzieś jadę. Więc wyobraźcie sobie jej reakcje po tych słowach" "Cześć mamo, jestem w Krakowie na rowerze, w domu będę za kilka godzin..."

Dochodziło południe. Swój powrót zaplanowałem oczywiście inną drogą czyli przez Wieliczkę, Dobczyce, Mszanę Dolną, Chabówkę, Czarny Dunajec i Zakopane. Jednakże jechałem po raz kolejny w nieznane. Już od samej Wieliczki zaczęły się pierwsze problemy. Strome podjazdy, ale przede wszystkim upał który sięgał chyba 34 kresek na plusie. Musiałem ściągnąć koszulkę, tak było gorąco. Gdzieniegdzie podprowadzałem rower pod górę.

 Przypominała mi się sytuacja z wyprawy dookoła Tatr, kiedy byłem w potrzasku nie mogąc wyjechać "pod ścianę" na Słowacji. Wyjechałem z Dobczyc koło godziny 15 czy 16. Teraz myślenie stawało się bardziej oczywiste i cel to już nie było wrócić rowerem do Zakopanego, ale dojechać do Rabki-Zdrój i złapać pociąg. Wciąż było prawie 30 km do samej Rabki. 

Przejechałem przez Kasinę Wielką, minąłem dom Justyny Kowalczyk, pewnie ją znacie. Pokonawszy  DW964 wjechałem na DK28 prowadzącą m.in od Nowego Sącza przez Rabkę do Wadowic. Chwilami czułem się jakbym wracał z odwiedzin babci z Tymbarku. 

Ta sama droga no i oczywiście jazda wzdłuż linii kolejowej 104 Chabówka - Nowy Sącz. W każdym bądź razie dojechałem do Rabki. Niestety było już za późno, bo przyjechałem za późno. Nadzieja pozostawała w Chabówce. Był kwadrans po godzinie ósmej wieczorem. 

W nogach już miałem przejechane chyba z 200 km. Myślałem, że na rower wsiądę dopiero na zakopiańskim dworcu. Jak się już domyślacie do tego nie doszło. Parę minut przed 21:00 z Zakopanego wjechał pociąg dalekobieżny do Gdynii. Ciekawostka jest taka, że podróżowali tam moi przyszli znajomy z klasy licealnej. Feralnego wieczoru jechali na wymianę do Sopotu. 

Oczywiście nie mogli uwierzyć ile przejechałem i zapewne byli zaskoczeni tym co osiągnąłem, ale nie to było ważne. 
- Przepraszam Pana, czy do Zakopanego pojedzie jeszcze jakiś pociąg? - zapytałem
-Nie, dzisiaj już nic, może jutro.
-Chwileczkę, ale na rozkładzie są jakieś dwa pociągi?
-Proszę Pana, ale one nie kursują w Soboty..."

Czujecie to...21:00 ja jestem na rowerze w Chabówce 40 km od Zakopanego. Podjąłem drastyczną decyzję. Stanąłem oko w oko z Zakopianką, nie było innej możliwości. Gdybym wybrał drogę przez Czarny Dunajec to nie wiem na jaką godzinę bym zawitał w domu. Sempertyny za Chabówką, czyli 3 km odcinek tzw "Patelnie" pokonałem w 40 minut. 

Potem zapadł zmrok, w międzyczasie jechałem naprzód przez górskie odcinki Zakopianki.   

W okolicach 22 dojeżdżałem do Nowego Targu. Na stacji Orlen zrobiłem sobie postój, a wtedy. Tylko się nie śmiejcie, bo to jest takie dość komiczne. Nie wiem jak to zrobiłem, ale gdy wsiadałem na rower, to rozdarły mi się spodenki do majtek. No tak. Tak było. Ja już miałem wszystko gdzieś, już prawie sił nie miałem. 

Dojechałem na stacje BP 21 km od domu. Zadzwonił telefon od mamy. Tutaj bez komentarza. Może ktoś by mnie podwiózł. Znalazłem kierowcę VW transportera, opowiedziałem moją przygodę. On i jego koledzy nie dowierzali, nazwali mnie wprost, że jestem totalnym świrem robiąc taki wyczyn. Zgodzili się i podwieźli mnie pod samiutki hotel Stamary przy Ul. Kościuszki w Zakopanem. Udało się.

Do domu dotarłem kilka minut po północy. Zdążyłem jeszcze pochwalić się na Facebooku. 
230 km to jest mój życiowy rekord. Zacytuje jednego mojego znajomego, który napisał komentarz pod moim postem: "Proponuje szpital psychiatryczny w Tworkach"

Dzień pełen przygód. Odniosłem sukces. Zrobiłem coś naprawdę niesamowitego!

Wiecie co? Nie sądziłem, że aż tyle zajmie mi ta opowieść. Już wystarczy. Więcej przeczytacie w kolejnej odsłonie "Rowerowe wspomnienia" już za tydzień!

Do zobaczenia!

niedziela, 22 stycznia 2017

Rowerowe wspomnienia cz. 1



Witajcie,
Dzisiejszy wpis będzie poświęcony mojej drugiej pasji jaką jest jazda na rowerze. 
Po części jest to powiązane z byciem miłośnika kolei. Zapraszam do zapoznania się z najnowszym wpisem. 
Zaczynamy!

Był maj albo czerwiec 2010 roku, do mojego domu przyjechał kurier z ogromną paczką. W środku znajdował jeden z moich pierwszych rowerów Pinewood. Nazywany przez znajomych czerwona strzała lub czerwone Ferrari, tak teraz to wydaje się bardzo abstrakcyjne. Ale wtedy, to rzeczywiście miało odzwierciedlenie po moich niesamowitych osiągnięciach. 


Przyznam, że jakoś specjalnie nigdy nie grałem dobrze w piłkę nożną czy w siatkówkę, ale zawsze chciałem spróbować uprawiać jakiś sport. Wtedy znalazłem rozwiązanie.


Dlaczego rower? Nie miałem w zwyczaju opuszczać Zakopanego, jeżeli do tego dochodziło, to zazwyczaj jeździłem w odwiedziny do babci i swoich kuzynów do Tymbarku. Jako kilkuletni chłopiec, rodzice zabierali mnie w różne miejsca na Podhalu, ale ja mało co pamiętałem gdzie to byłem. Podjąłem decyzje, by stać się odkrywcą zupełnie nowych terenów. 

Nie wyobrażałem sobie ile mogę osiągnąć.

Znajomość przepisów ruchu drogowego pomagała odnaleźć się w poruszaniu po Zakopiańskich ulicach Wraz z upływem czasu to nie wystarczało. Zacząłem przemieszczać się dalej. Tak, wtedy to było sukcesem objechanie do Kościeliska lub do Poronina (miejscowości leżące zaraz za Zakopanem). 


W momencie kiedy potrafiłem co raz więcej i więcej przejeżdżać, zaczynałem zwiększać swoje dystanse oraz robić pętle (w podobny sposób zostały nagrane przejazdy w kabinie maszynisty, wszystko łączy się w całość). 


Później zacząłem wozić ze sobą mały aparacik cyfrowy marki FUJIFILM (FinePix Z1). Pierwsza fotorelacja dotyczyła wyjazdu na Słowacje. 

Tak było podczas pewnego listopadowego dnia w 2011 roku.


Chochołów. Chwila zastanowienia dokąd jechać? 
Pomyślałem:"Czuje się mocny, najwyżej z Rabki-Zdrój wrócę pociągiem"


Nie wiem czy w Polsce istnieje krótsza droga wojewódzka. 
 długość DW959 wynosi 1,1 km. Tyle trzeba pokonać by dojechać na przejście graniczne.


Rowerzysta Mateusz tu był!

Pamiątkowe zdjęcie na granicy!

Od momentu przejścia granicznego kierowałem się dalej w kierunku miejscowości Trstena. Tam wjechałem na drogę E77 prowadzącą na Chyżne. Znów wróciłem na polskie ziemie. 

Ciężko jest jechać poboczem w momencie kiedy naprzeciwka ciężarówka wyprzedza drugą ciężarówkę. Zawsze uważajcie na siebie! Pamiętajcie rowerzysta z samochodem, tym bardziej pojazdem ciężarowym nie ma żadnych szans. 


W Jabłonce skorzystałem z DW962 w kierunku Czarnego Dunajca. Kolejna szybka decyzja: "Czy wracać do Zakopanego, czy może jechać do Nowego Targua, może do Chabówki?" Wiadomo co zrobiłem. Kontynuowałem jazdę wzdłuż DW958 (alternatywa dla Zakopianki). 

W Rabie Wyżnej droga styka się z linią kolejową 99 Zakopane - Chabówka.
Ostatni postój odbyłem na stacji paliw BP w okolicach stacji w Rabie. Dalej już jechałem bez zastanowienia do Rabki. Cel był jeden. Dojechać tam, kupić bilet i wrócić do domu pociągiem.



Stary dworzec w Rabce-Zdrój
Widok w kierunku Nowego Sącza 


      

Widok w kierunku Chabówki

Pamiętacie co mówiłem zanim przekroczyłem granicę na Słowacji? 


Właściwie ten rower powinien być nieco inaczej położony, ale mniejsza o szczegóły.


Zza okna jadącego pociągu - Skansen taboru kolejowego w Chabówce

Tylko jednego dnia przejechałem równo 90 km. Licznik wyliczył czas poniżej 4 godzin. Jednakże dodając do tego liczne postoje oraz podróż powrotną z Rabki do Zakopanego, łączny czas wynosił nieco około 6 godzin.
Rok 2011 oraz 2012 to złamanie wszelkich moich rowerowych granic. Miejsca które odwiedziłem, dystanse które pokonałem na długi czas zostaną nie pobite.

Po odkryciu nowych terenów ja ciągle czułem niedosyt. Jeździłem bardzo dużo. Dla mnie było to więcej niż życie towarzyskie czy nawet przebywanie ze znajomymi. Nadeszły wakacje. 

W końcu nadszedł ten dzień 07.07.2011. Wczesnym rankiem po wypiciu czekoladowego shake-a, zabraniu kilku bananów i batonów wybrałem się chyba jedną z najbardziej długodystansowych wypraw. Przede mną była trasa licząca 200 km, czyli trasa dookoła Tatr. 

Cóż to był za dzień, cóż za emocje, zawsze chętnie to wspominam. Gorzej przychodzi kiedy musiałem się zmierzyć z prawdziwymi górami, wręcz ścianami pod które nie miałem sił wyjechać. Z Zakopanego wyruszyłem na Cyrhlę w kierunku Wierchu Porońca. 
Godzinę zajął mi przejazd z domu na Łysą Polanę.


Swój pierwszy postój odbyłem na przejściu granicznym Łysa Polana, dalej była podróż w nieznane.


Stoi taki zadowolony jeszcze w niewiedzy na to co go czeka za kilka godzin...


Co podjazd, zjazd to postój. Na Facebooku napisałem pod tym zdjęciem "Gdzie ja się patrzę"
Był piękny lipcowy dzień, temperatura była w graniach 25 stopni. Spokojnie pokonywałem kolejne kilometry. Oczywiście gdy tylko zobaczyłem Tatrzańską Elektriczke to natychmiast poczułem się lepiej, serce zaczęło szybciej bić, bo przecież jadę koło torów. Nie ważne czy jechał pociąg, obojętnie czy to był element infrastruktury kolejowej to zawsze miałem zaciesz na twarzy.

btw Tatrzańska Kolej Elektryczna są to dwie linie wąskotorowe (rozstaw szyn wynosi 1000 mm) stanowiące alternatywę dla podroży samochodem u podnóża Tatr Wysokich.
Linia I 
 Poprad – Stary Smokowiec – Szczyrbskie Jezioro.
Linia II 
Stary Smokowiec – Tatrzańska Łomnica




Zdjęcie wykonane tuż obok stacji Pekná Vyhliadka


Od tego miejsca zaczęły się pierwsze problemy. Powoli zmęczenie zaczęło okazywać pierwsze oznaki. Droga była bardziej kręta, upał zaczynał być nieznośny. Na szczęście od miejscowości Podbanské było już z górki. Gnałem z średnią prędkością 30-35 km/h. Jak przystało na sztywniaka nie było aż tak źle.



Zmęczony, ale nie podda się do samego końca!


Kierunek Liptovský Hrádok

Po 5-6 godzinach podróży licznik przekroczył granicę 100 km. Tymczasem do przejechania pozostawało drugie tyle. Chwilowo wyjechałem z gór, teren stał nieco płaski, ale nie trwało to zbyt długo. Od Liptowskiego Mikulasza kierowałem się na północ w kierunku Tatralandii. 

Natomiast prawdziwy dramat, wręcz horror zaczął się za pewnym zakrętem. Nie mam zdjęć, a szkoda bo bym to wam pokazał. Opiszę wam co widziałem z czym się zmagałem. Droga po prostu pod górę to była ściana. Coś podobnego jak słynna ściana pod Gliczarów, ale znacznie dłuższa. Ja w nogach miałem już ponad 130 km. 


Linia mety była bardzo, bardzo daleko. Chwilami nie wiedziałem co ze sobą robić. Nie miałem nic do picia, nawet wody. Żadnego domu, sklepu spożywczego, tylko same niekończące się kilometry serpentyn. 


Wpadłem na pomysł, że nie przejadę dalej, dlatego może złapię okazje i ktoś mnie podwiezie Zuberzec lub końca tego rowerowego piekła. Zatrzymałem polskiego kierowcę. Próbowaliśmy włożyć moją czerwoną strzałę, jednakże pojazd okazał się zbyt za mały, a auto jak mówił właściciel było z wypożyczalni, ale dał mi prawie całą butelkę wody mineralnej niegazowanej. Nie potrafię tego opisać, ale nagle jakby wróciły mi siły, mało do tego dojechałem do miejsca od którego zrobił ostry zjazd w dół. 


Właśnie tam przekroczyłem pierwszy raz w życiu 70 km/h. Wiecie na czym polega różnica w jeździe rowerem z taką prędkością. To nie jest tak jak w samochodzie, że jedzie się z zimnym łokciem i popija latte z McDrive-a...Jadąc z takim pędem czujesz, że żyjesz, dla mnie to było wręcz niesamowite uczucie, coś czego nie robię na co dzień, trudno po Zakopanem jeździć na rowerze z taką prędkością (chyba, że przy zjeździe z Salamandry). 


Dojechałem do Zuberca, tam skieowałem się na Oravice, słońce powoli chyliło się ku zachodowi, ja już byłem 10 godzin poza domem. Nagle spotkało mnie nieszczęście, mój towarzysz, czyli mp3 przestała działać. 


Rozwiązanie? Rozmawianie z samym sobą? Nie, recytacja tekstów z polskich filmów i nie tylko do momentu kiedy gardło zaczęło mnie boleć. Tuż przed godziną 21:00 przekroczyłem granicę słowacką-polską. Blisko ponad 180 km w nogach, a do domu jeszcze jest 21 km i to jeszcze pod górę. Zapadł zmrok, oświetlenie sprawiało że byłem widoczny na innych użytkowników ruchów, ale zanim wyłączyli długie światła to już byłem kompletnie oślepiony. Kościelisko, a w końcu tablica miejscowości - Zakopane. 



Dziękuje za ten dzień!

Jest! Udało się! Dokonałem niemożliwego. 
Jeden dzień, tyle wrażeń, przygód dało mi jeszcze więcej motywacji!


Wiem, byłem wariatem. Nadal nim jestem :)
Trasa licząca ponad 212 km przejechana w 12-13 godzin.
"Rowerem dookoła Tatr w jeden dzień."

Myślicie, że był koniec? Nic bardziej mylnego. Tylko w 2011 roku przejechałem blisko 2500-3000. Nie pamiętam dokładnie, natomiast rok później było...Nie nie dzisiaj. Za dużo emocji. 

O tym co wydarzyło się później, jak kolejna pasja wpłynęła na moje życie dowiedziecie się już za tydzień...

Dobranoc

niedziela, 15 stycznia 2017

Początki nie są łatwe cz.2

Cześć,
Dzisiaj kontynuacja poprzedniego wątku. Zbliżał się koniec 2014 roku. Tymczasem nawiązałem symboliczną, ale jakże ważną w moim życiu współpracę przy inicjatywie REwitalizacja "Zakopane" - Uratujmy neon z dworca PKP (wkrótce będzie o tym wpis).

Nie minęło kilka tygodni, a zostałem aktywistą kampanii Pociąg-autobus-góry. Do najważniejszych postulatów należą m.in: stworzenie szybkiego połączenia kolejowego poprzez budowę nowej linii kolejowej Podłęże - Piekiełko, dzięki której czas podróży pociągiem do Zakopanego ma szansę skrócić się do 90 minut. Tak to jest możliwe.Inny cel to reaktywacji transportu zbiorowego funkcjonującego na Podhalu (do tego wątku powrócę w innym wpisie). 

Tymczasem miałem przyjemność odbyć podróż do Warszawy oraz do Poznania. Po części było to również związane z koleją. Natomiast tuż przed grudniową korektą jazdy pierwszy raz brałem udział w Dniu Kolejarza zorganizowanego przez Stowarzyszenie Miłośników Kolei w Krakowie.

 Wszystko było można przeżyć w sposób niecodzienny. Dlaczego niecodzienny? Otóż w tym dniu kolejarze pozwalają wchodzić do kabiny maszynisty. Czyż to nie jest frajda dla małych dzieci i dla innych? Zobaczyć wszystko od środka. Cały pulpit sterowniczy, nacisnąć przycisk wydający sygnał RP1 "baczność".

 Ktoś mógłby zapytać dlaczego pociągi trąbią gdy zbliżają się np. do przejazdów kolejowych. Skrzyżowania dróg i torów są niebezpieczne na całym świecie. Maszynista dojeżdżając do przejazdu bez zapór (niestrzeżony) lub przejazd strzeżony, zobowiązany jest do poinformowania innych użytkowników ruchu o zbliżającym się pociągu do przejazdu. Niestety wiele wypadków spowodowanych jest przez winę kierowców, bo przecież wszyscy się śpieszą. Liczy się każda sekunda. Natomiast z punktu widzenia miłośnika kolei to niezwykła frajda podczas nagrywania jeżeli maszynista wyda ten sygnał, wszyscy są zadowoleni, bo uwiecznili ten moment na swoich kamerach i niezwłocznie chcą się tym podzielić z innymi. Znam to z własnego doświadczenia. 

Do innych atrakcji odbywających się w Dniu Kolejarza było zwiedzanie nastawni Kraków Główny. Zobaczyć wszystko od kuchni jak to funkcjonuje, jaka odpowiedzialność wiąże się z tym. Ile pociągów dziennie przejeżdża pod oknami posterunku technicznego to niezwykłe uczucie. W programie było również zwiedzanie lokomotywowni Kraków Prokocim W 1972 roku mój tata odbywał tam staż na stanowisku technik budowy. Wówczas były wykonywane tam prace wykończeniowe. Odbiór nastąpił na początku 1973 roku. 
Jeżeli jesteście zainteresowani jak wyglądał Dzień Kolejarza, zapraszam do obejrzenia mojego filmiku:


Kilka dni później nastąpiło otwarcie nowego dworca kolejowego w miejscowości Rabka-Zdrój. 
Stacja położona jest na 1,939 km linii 104 z Chabówki do Nowego Sącza.
Obecnie w budynku dworca funkcjonują kasy biletowe, poczekalnia, punkt informacji publicznej oraz biblioteka publiczna. Niestety z błahej przepustowości linii. Do Rabki dojeżdżają tylko pociągi reigonalne jeżdżące na trasie Kraków - Zakopane.
Poniżej krótki film ukazujący otwarcie nowego dworca w Rabce:


Dzień później odbyła się następna kolejowa impreza. Właściwie to był długo oczekiwany moment. W miejscowości Zembrzyce (województwo Małopolskie, powiat Suski) odbyło się uroczyste otwarcie nowej nowoczesnej trasy (będzie osobny wątek w tej sprawie). Końcówka 2014 roku to dalszy rozkwit filmowej kariery na kanale zakopca911.

Dwa lata temu odbył się 23 Finał Wielkiej Świątecznej Pomocy. W tym dniu spełniam jedno z swoich marzeń. Miałem przyjemność podróżować z członkami SMK Kraków w kabinie maszynisty specjalnego pociągu "Odrodzenie" na trasie z Suchej Beskidzkiej do Żywca. Nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo to wpłynie na moje dalsze losy.
Pod koniec miesiąca nagrałem jeden z swoich najlepszych zimowych filmów. Związane oczywiście z pociągami! Opłacało się rano wstać z łóżka (obecnie jest to dla mnie bardzo trudne) 

Krupówki + zimowy poranek na dworcu PKP w Zakopanem - 31.01.2015


Marzec należał do totalnego przełomu w moim życiu. Pierwszy raz oficjalnie odbyłem jazdę w czynnej kabinie maszynisty z Krakowa do Zakopanego.
Było to możliwe dzięki pozyskaniu pozwolenia na takiego typu działania od krakowskiego oddziału Przewozy Regionalne (obecnie pod zmienioną nazwą PolRegio)

Początkiem lipca wyjechałem do Anglii. Zacząłem pracować. Miałem cel, zarobić na lepszy sprzęt, ale nie kamera, tylko lustrzanka siedziała mi w głowie. Postanowiłem spróbować swoich sił w byciu fotografem. W jakimś stopniu mi się udało, a będzie jeszcze lepiej! 
Wystarczyły 3-4 miesiące ciężkiej pracy by zarobić na swój pierwszy sprzęt foto.
(o byciu fonografem przeczytacie innym razem)
W październiku przyjechałem pierwszy raz na urlop do Polski. Co zrobiłem następnego dnia? Już się pewnie domyślacie. Poszedłem z kamerą na zakopiański dworzec.
W Wielkiej Brytanii również miałem chwile spędzone przy filmowaniu pociągów, na swoim kanale mam kilka filmów, właściwie to jest jedno z moich najnowszych materiałów.


Natomiast rok 2016 zmienił wszystko. Zmienił się nieco bardziej typ moich prezentowanych filmów. Główną atrakcją już nie był dworzec w Zakopanem. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej myślałem sobie:
"Mateusz, jeżeli udało Ci się nagrać trasę w kabinie na Podhale, to dlaczego nie mógłbyś zrobić filmów z innych małopolskich szlaków kolejowych, czy to aż tak trudne?" .
Odbyłem przejazdy na wielu trasach, ale odczuwałem pewien niedosyt. Moja kamera była już na wyczerpaniu. Nic nie trwa wiecznie, każdy sprzęt się psuje. Znaczy ja nie mówię, że tak się stało. Jednak technologia filmowa poszła tak do przodu, że dlaczego nie mogę pokazać widzom więcej detali, szczegółów? Następnym celem był zakup nowej kamery, ale to już nie było w full HD (1920x1080), tylko 4K (3840-2160). Najważniejsza różnica? Jest 4 razy więcej pikseli. Obraz jest bardziej przejrzysty, wydaje się dużo żywszy, a oglądający widzi znacznie więcej szczegółów. 

Co mnie czeka w tym roku? Dowiecie się już wkrótce...
Do usłyszenia!


niedziela, 8 stycznia 2017

Początki nie są łatwe cz.1

Witajcie,
Dzisiaj cofamy się w przeszłość.
Jak każdy na początku zaczynał skromnie tak i również było w moim przypadku. Pierwszy film z pociągiem umieściłem na serwisie YouTube w dniu 25 sierpnia 2012 roku. Pamiętam, że w tej końcówce wakacji mój tata przywiózł dla mnie z Anglii kamerę (model JVC GZ-MG130U nie pamiętam dokładnie) więc mając urządzenie do nagrywania, zacząłem kręcić pociągi na zakopiańskim dworcu i w okolicach.

 Po kilku latach żałowałem, że nie robiłem tego wcześniej. Gdybyśmy się odbyli podróż w czasie chociażby do początku lat tego dwu-tysiąclecia to ja pamiętam do dzisiaj perony wypełniony po brzegi. Wszystkie tory były pozajmowane przez składy regionalne i dalekobieżne. Skąd to wiem? Mieszkałem na Ul. Smrekowej, która przebiega wzdłuż dworca. Nawet nieraz siedziałem godzinami na balkonie oglądając z daleka ruch na stacji. Jednakże powróćmy do wątku głównego dzisiejszego wpisu.

 Do końca 2012 roku nagrałem kilka filmów. Były to głównie odjeżdżające pociągi regionalne zazwyczaj prowadzone przez jednostki typu EN57 (popularnie nazywane jako "kibel" ze względu na specyficzny zapach dochodzący z ubikacji pojazdu). Trafił się również jeżdżący od lat express zwany EIC Tatry relacji Zakopane - Warszawa Wschodnia. Rok później założyłem swoją pierwszą stronę na Facebooku - Koleją z Mateuszem Na początku publikowałem tam zdjęcia i swoje filmy. Z biegiem czasu zacząłem udostępniać wiadomości, historię po prostu wszystko to co było związane z kolejowym Podhalem.

 Przełom nastąpił w Listopadzie jeszcze tego samego roku. Bowiem nastał czas zmiany na nową kamerę (model SONY HANDYCAM HDR SR11 odkupiona od jednego z moich przyjaciół), którą użytkowałem przez bardzo długi okres. Przez 3 lata nagrałem ponad 240 filmów. Tak, 240 filmów? (obecnie jest ich 267) Uwierzycie? Bez obaw, na YouTube są użytkownicy, którzy mają znacznie więcej materiałów ode mnie. Zgadzam się, prowadzenie strony nie było idealne, nie było ciągłości, nie raz były publikowane te same treści albo wiadomości robione na siłę. Podobnie było z filmami, czyż to nie było nudne? Oglądanie ciągle tych samych ujęć, same przejeżdżające pociągi i nic więcej? Czy nie było mnie na nic lepszego stać? Czas upływał, przemijały dni, miesiące, a swoje filmy zacząłem przedstawiać jako reportaże.

 Zacząłem kłaść nacisk na proste detale, na rzeczy zupełnie nie pozorne, a przez które całkowicie odmieniał się klimat moich filmów. Nagrać tłumy turystów wysiadających turystów podkreślało frekwencje, że mimo długiego czasu przejazdu koleją do Zakopanego, można było skorzystać z transportu kolejowego niż jechać samochodem i stać w korkach na tej przeklętej Zakopiance. 

Dziesiątki filmów, dziesiątki sytuacje, nie ważne czy upalne lato, czy sroga zima, Mateusz brał kamerę, statyw i leciał na dworzec nagrywać kolej, bo to było, jest i będzie jego pasją. Bo kiedy naprawdę coś kochasz, robisz to mimo wszystko. Robisz to najlepiej jak potrafisz. Nie są to produkcje rodem z Hollywood, ale cieszą. A po kilku latach widzisz swój postęp jaki dokonałeś. Tak ja to zrobiłem, jak mówiła pewna nauczycielka w szkole, tak zrobiłeś progress.

Do połowy 2014 roku byłem nieco bezradny, ponieważ pierwszy raz w zasadzie od otwarcia linii pociągi przestały przyjeżdżać na Podhale? Dlaczego? Chodziło o budowę nowego odcinka torów na fragmencie linii kolejowej 97 Skawina - Żywiec, mianowicie na odcinku Zembrzyce - Stryszów. Stare torowisko przebiegało przez miejscowość Skawce na dnie przyszłego zbiornika Świnna Poręba. Tak więc chwilowo nie było co nagrywać. Ale na wakacje przywrócono ruch pasażerski pod Tatry. W międzyczasie pojechałem do Warszawy, Poznania, przyłączyłem się do kampanii Pociąg-autobus-góry oraz nawiązałem współpracę 
przy inicjatywie REwitalizacji "Zakopane" - Uratujmy neon z dworca PKP, ale to już inna historia

Ciąg dalszy nastąpi...

poniedziałek, 2 stycznia 2017

Witam wszystkich

Cześć,
Coś mnie w końcu ruszyło by stworzyć blogową wersję fan-page-u Koleją z Mateuszem.
Niektórzy może kojarzą tą stronę z Facebooka. Czym jest Koleją z Mateuszem?
Zacznę od początku. Historia zaczęła się kilkanaście lat temu. Jako mały chłopiec uwielbiałem oglądać przejeżdżające pociągi. Zawsze mnie to kręciło. Uwielbiałem słyszeć stukot kół, lokomotywy, wagony. Bardzo mnie to pociągało.W dodatku mieszkając nieopodal dworca kolejowego w Zakopanem miałem łatwy dostęp na widok torowisk. 

Pamiętam do dzisiaj jedną z najdłuższych kolejowych podróży w moim życiu. Wraz z mamą i starszym bratem jechaliśmy nad morze. Gdzieś w albumie jest stare zdjęcie przedstawiające mnie podczas spania w kuszetce (zdjęcie pewnie zrobił brat, nienawidzę go za to xD).

Lata mijały, a ja cały czas lubiłem pociągi. Wszystko gdzie był tylko wątek kolejowy, nie ważne czy to była książka, bajka, film czy gra komputerowa. Ile razy budowałem miasta, tory w piwnicy. Zawsze chodziło o ten sam efekt, dobrą atmosferę z miłości do pasji. 

Kilka lat później nabyłem pierwszą kamerą i zacząłem nagrywać pociągi w Zakopanem. Niestety lata świetności dawno minęły. Składów było co raz mniej, a żeby było ciekawiej trafiłem na okres zamknięcia trasy do Zakopanego ze względu na budowę nowego odcinka na linii kolejowej 97. Chodziło o budowę nowych torów, mostów przy Zbiorniku Świnna Poręba (okolice Suchej Beskidzkiej). Mimo wszystko kontynuowałem nagrywanie. 

Później zacząłem bardziej dobierać kadry i moje filmy nabrały nieco innego znaczenia. Nie był już tylko zwykły przejazd pociągu, ale bardziej film robił się jak reportaż z naciskiem na pokazanie frekwencji i innych elementów transportu kolejowego. Przełom nastąpił początkiem 2015 roku kiedy Stowarzyszenie Miłośników Kolei w Krakowie pozwoliło mi na jazdę w czynnej kabinie maszynisty z Suchej do Żywca. Było to związane z 23 Finałem WOŚP. 

Potem zostałem członkiem SMK Kraków. Zacząłem nagrywać przejazdy w kabinie maszynisty. Nazywam to seria filmów "Cabview". Na swoim kanale YouTube mam filmy praktycznie ze wszystkich kolejowych szlaków kolejowych Małopolskich. Niedawno zakupiłem kamerkę w 4K. Ultra HD jakość 3840 x 2160 dzięki czemu widzowie widzą więcej detali na trasie i nie tylko. Jest rok 2017, mam zaplanowane dużo nagrań na ten okres. Będzie się działo. Nie zawiodę was. Na razie to wszystko. Postaram się was nie zawieźć.
Kanał na YT - zakopiec911
Instagram - koleja_z_mateuszem
Link do strony na FB - Koleją z Mateuszem


Do zobaczenia!